Tropiki to raj dla łasuchów. Bo słodyczy w tropikach jest w bród i bynajmniej nie mam tu na myśli czekoladek, które w takich temperaturach nadają się jedynie do picia. Słodyczą uwodzą mango, ananasy, papaje roztaczając zapach, od którego kręci się w głowie. Jeśli jednak komuś w tropikach marzy się coś bardziej kwaśnego, na przykład powidła śliwkowe, musi zabrać ze sobą słoiczek z ojczyzny. Chyba, że się przekona do tamaryndowca.
Dawno temu na Filipinach rósł sad tamaryndowców, które owocowały najsłodziej na świecie. Nic więc dziwnego, że właściciele strzegli go jak oka w głowie. Otoczyli go ogrodzeniem, a na straży postawili groźnego psa. Pewnego dnia do ich drzwi zapukała wynędzniała żebraczka z prosząc o kilka owoców słynnych w okolicy drzew. Niestety jedyne co usłyszała to złorzeczenia. Jak to w bajkach bywa, ludzie o sercach z kamienia zostali za swój czyn ukarani – następnego dnia przed ich domem zamiast pięknych drzew zobaczyli olbrzymie jezioro – Jezioro Tamaryndowe.
Owoce tamaryndowca wyglądają jak spore fasolki zamknięte w brązowych strąkach o szorstkiej skórce. W większości przypadków są kwaśne, i to bardzo (pewnie scheda po zachłannej parze), a w dodatku miąższu jest niewiele, bo pestka rozpycha się w środku okrutnie. Za to ile to piękne drzewo ma zastosowań! Tamaryndowca używa się przy przygotowywaniu curry, sosów, mięsa, sałatek. Jego owoce mają ciekawy aromat i są kwaśne, co nie jest w tropikach częste. W Meksyku i Gwatemali przygotowuje się z nich napoje chłodzące – coś na kształt kompotów naszych babć. Smakują wypisz wymaluj jakby były zrobione z renklod. W kuchni brytyjskiej użyto go do przygotowania receptury sosu Worcestershire, o słodko-jałowcowym aromacie. W kuchni tajskiej łączy się go z trawą cytrynową, czosnkiem i chilli, tworząc charakterystyczne połączenie smaków słodkiego, ostrego, kwaśnego i słodkiego. W Azji używa się wyciągu z liści w leczeniu malarii – niestety nie wiem z jakim skutkiem, ale pewnie mizernym… A żeby mieć piękne, niezwykłe sny wystarczy zdrzemnąć się pod kwitnącym drzewem. Kto wie, może kiedyś naukowcy odkryją odpowiedzialną za to substancję.
Suszony tamarynowiec nie wygląda może jak kulinarna gwiazda,ale za to jest wyjątkowo wydajny. I smaczny. Sałatka wykonana według poniższego przepisu wychodzi znakomicie!

Tajska sałatka z owocami morza
Sos (w oryginale nazywany jest vinegrette, ale nie przypomina go zupełnie)
3 łyżki miąższu z tamaryndowca
1/3 filiżanki gorącej wody
1/4 filiżanki oleju roślinnego (użyłam kokosowego, ale sojowy lub sezamowy będzie równie dobry)
2 szalotki (lub niewielkie cebulki) pokrojone drobniutko
1 łyżka rozgniecionego czosnku
2 łyżki drobniusieńko posiekanej trawy cytrynowej
1 łyżka chili w kawałeczkach
2 łyżki ryżowego octu
2 łyżki sosu rybnego
Owoce morza
1 łyżka oleju roślinnego
1/4 kg fileta z łososia (bez skóry) pociętego na podłużne paski
12 krewetek
200g przegrzebków (bez muszli)
Warzywa
200g różnych gatunków sałaty wymytej i osuszonej
1 karambola (ale można i bez niej)
1/2 szklanki pomidorków koktajlowych

Wykonanie
Zalać owoce tamaryndowca wodą, namoczyć przez 15 minut, łyżką wycisnąć miąższ. Przetrzeć przez sitko.
Olej podgrzać na średnim ogniu, dodać szalotki, czosnek, trawkę cytrynową i chili. Podgrzewać mieszając aż całość zacznie pachnieć. Odsunąć z ognia i dodać cukier, ocet, sos rybny i sok z tamaryndowca. Zostawić – niech aromatem wypełni całą kuchnię.
Łososia usmażyć na oleju z dwóch stron, aż lekko się zarumieni, przenieść na talerzyk, usmażyć krewetki i przegrzebki.
Przed samym podaniem sałatę i karambolę zamoczyć w sosie. Układać na talerzykach lub miseczkach z owocami morza i udekorować pomidorkami.
Uwagi dodatkowe
Sos jest tutaj najważniejszym składnikiem, owoce morza można dobierać i mieszać dowolnie. Tamaryndowiec w postaci suszonych owoców można kupić w wielu sklepach (we Wrocławiu np. w Hali Targowej). Dostępny jest także w postaci gotowego przecieru w słoiczkach. Suszone owoce można zalewać wodą kilkukrotnie – otrzymać można w taki sposób więcej miąższu, ale jest on mniej aromatyczny.