Archive for the ‘Dania główne’ Category

Tandoor po polsku

4 czerwca 2010

Dawno, dawno temu gdzieś w Londynie zostałam zaproszona na kolację służbową do hinduskiej restauracji. To była moja hinduska inicjacja w iście królewskim wydaniu. Niewiele już z tamtych chwil pamiętam, ale nie zapomnę  relaksującego dotyku pachnących i ciepłych chusteczek, jakie nam podano do wytarcia rąk i smaku potrawy, której składu nie byłam w stanie dociec. Oglądałam kawałki warzyw – czy to były pataty, czy rzodkiew, czy rzepa – tego nie mogłam zgadnąć. Pływały sobie w gęstym czerwonym sosie, zapieczone apetycznie w tradycyjnym piecu. W glinianym piecu tandoor, jedynym chyba na świecie piecu o kształcie dzbana. Estetom i teoretykom żądnym wiedzy polecam reklamówkę:

A zwolenników nauk stosowanych zachęcam do obejrzenia innego, krótkiego filmiku:

… i odpowiedzi na pytanie: Dlaczego te placki nie spadają?

Mimo tego typu zagadek, tandoor budził we mnie jak najlepsze skojarzenia. Nic więc dziwnego, że podczas wizyty w Warszawie skusiła mnie perspektywa odwiedzenia restauracji Tandoor Palace określającej się jako najlepsza restauracja hinduska w Polsce. Pora była dość niewdzięczna – za późna na lunch, ale za wczesna na kolację, więc oprócz mnie w lokalu były jeszcze tylko dwie osoby. Przywitał mnie kelner o urodzie wyraźnie hinduskiej mówiący po polsku z przyjemnie znajomym, chropowatym akcentem. Dogadaliśmy się sprawnie – zamówiłam chicken masala, (rodzaj duszonki z kurczaka z przyprawami) i mango lassi – hinduski jogurt z mango (o doświadczeniach z lassi w Birmie pisaliśmy tu).

Papad – chrupki, delikatny naleśnik indyjski podano z sosami w charakterze przystawki. Sos z tamaryndowca  smakował, ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to bardziej syrop niż sos. Był słodki i przejrzysty, jakby pamięć o owocach, z których go zrobiono, zatarła się i stała się tylko legendą. W moich kulinarnych wspomnieniach w tamaryndowych sosach znajdowały się maleńkie cząstki owoców, przywodzące na myśl domowe powidła. Smaki kwaśny i słodki równoważyły się i dopełniały. Sos, jaki jadłam w Tandoori Palace, był bardzo smaczny, ale w swojej słodkiej urodzie nieco zbyt jednoznaczny i oczywisty.

Masala z kurczaka i sos tamaryndowy

Masala była smaczna i lekko tylko pikantna, ale w sosie brakowało bardziej wyrazistego tonu i aromatu. Skala ostrości była zresztą wyraźnie dostosowana do polskich kubków smakowych. Opisana tu jako średnio ostra, na Fidżi czy w Birmie, gdzie jadaliśmy sporo w hinduskich knajpkach, uchodziłaby za nieostrą. Nic dziwnego – restauracja znajduje się w końcu przy Marszałkowskiej, a nie w bocznej uliczce Chennai czy Yangoonu.

DSC_1625Mango lassi za to okazało się zaskoczeniem. Zmiksowane do granic możliwości,  było pyszne, ale pyszne jak klasyczne smoothie (gęsty zmiksowany owocowy sok), nie jak lassi, które piliśmy w Birmie. Nie będę marudzić, że nie było czuć świeżych mango, bo takie żądanie byłoby czystą fanaberią, ale mam poważne podejrzenia, że aby przypodobać się gustom klientów do lassi dosypano sporo cukru (albo dosypał go producent pulpy z mango).  Chyba wolę wersję domową, lekko kwaskowatą, z kawałkami niedokładnie zmiksowanych owoców, ale mimo astronomicznej ceny, mango lassi w Tandoor Palace jest zdecydowanie warte grzechu. A może trzeba wybrać się do północnych Indii, żeby rzeczywiście przekonać się jak się je pije w Indiach najczęściej?

Wizytę w Tandoori Palace uważam za udaną. Obsługa była miła, a zamówione przeze mnie potrawy smaczne i ładnie podane. To, że zabrakło mi w nich tygrysiego pazura, to właściwie może oznaczać sporo plusów dla innych łasuchów, preferujących łagodniejsze smaki.